1
Jeśli po latach ktoś zapytałby Marjorie Griffiths o to w jakich okolicznościach poznała Winstona Ferry'ego, mogłaby odtworzyć w niezbyt dobrej już pamięci ten dzień z łatwością:
Piąty kwietnia roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego w willi Griffithsów był dniem pełnym pracy, a każdy mężczyzna w czarnym eleganckim garniturze, który wkroczył na teren posiadłości pozostawał w pamięci dwóch kobiet przez najbliższe kilka minut, nie więcej, bo tylko tyle wystarczyło, aby ustalić czy nadawałby się na nowego ochroniarza dla panienki Marjorie. Willi chronili wówczas już dwaj inni wysoko postawieni w oczach Antoinette Griffiths, pani domu, ochroniarze, jednak nie zapewniało to bezpieczeństwa jej córce, gdy przebywała poza domem w Maine i wybierała się na wycieczki znudzona atmosferą i wieczną samotnością.
Do salonu, ulubionego pomieszczenia Antoinette Griffiths, po kolei zostali wprowadzeni przez lokaja, Archibalda, w większości wysportowani, z nienaganną fryzurą i kamienną twarzą, mężczyźni, którzy deklarowali, że gotowi są poświęcić swoje życie dla dziewiętnastoletniej pięknej Marjorie, która siedziała tuż obok równie pięknej, choć już trochę pomarszczonej przez los, matki. Niektórzy posyłali zdenerwowane spojrzenia, inni zachowywali powagę, jeszcze inni zachwalali wystrój domu, żaden jednak nie wzbudził w Antoinette zaufania. Nie była gotowa, aby powierzyć któremuś z nich swoją jedyną córkę. I żaden nie posiadał chyba ludzkich uczuć, tylko zaciskał mocno szczęki i tępo wpatrywał się w kobiety, nawet się nie uśmiechnęli.
Cała willa Griffithsów została utrzymana w stylu lat pięćdziesiątych połączonych z pragnieniem zamieszkania w pałacu; w kuchni, jadalni i łazienkach dominowały subtelne pastele, głównie barwy różu i turkusu. Antoinette Griffiths przed wyjściem za mąż za pana Grifftithsa pracowała jako projektantka wnętrz, dlatego pastelowego kiczu, jak nazwała to Marjorie, nie było przesadnie wiele, a wszystko zostało urządzone gustownie i z wyczuciem. Salon, który tego dnia służył do przesłuchiwań, więcej miał w sobie z królewskiego stylu pani domu. Miętowo-białe tapety i brak pastelowych kolorów sprawiały, że w pomieszczeniu było ciemniej i choć pani Griffiths starała się to jakoś poprawić — nie pomogły nawet wielkie szklane drzwi do ogrodu, prawie na całą ścianę — jednocześnie szkoda jej było niszczenia swojej ciężkiej pracy.
Biała kanapa należała do matki i córki, a wygodny fotel postawiony na przeciwko, do potencjalnego nowego ochroniarza. Oddzielał ich mały stoliczek zbudowany z form rocaille'owych. Gdy Marjorie dorosła i douczyła się określiła salon słowami — istne rokoko.
Marjorie odgarnęła złociste włosy z twarzy, o wiele ładniejsze niż kwietniowy platynowy blond swojej matki, i odprowadziła spojrzeniem niebieskich oczu Antoinette, która postanowiła, że zrobią sobie krótką przerwę. Poza tym chętnych mężczyzn zabrakło, a na dworze zaczynało się ściemniać, za czym pani Griffiths nie przepadała. Nie lubiła również ciastek z kawałkami czekolady i choć mogłoby się zdawać, że to najmniej ważna rzecz, Marjorie postrzegała to jako obrazę majestatu i hańbę dla swojej przyszłej rodziny. Nie lubić ciastek, prychała za każdym razem, gdy matka odmawiała zakupu, i to jeszcze czekoladowych! Od razu ci dupa od nich nie urośnie, mamo.
Archibald w najładniejszym i najelegantszym fraku jaki posiadał, wkroczył do salonu i stanął na przeciw panny Griffiths. Marjorie podniosła na niego wzrok, kończąc jednocześnie zamalowywać długopisem bazgroły na gazecie i uśmiechnęła się promiennie.
— Jakiś pan przyjechał taksówką. Twierdzi, że po pracę — oznajmił z angielskim akcentem, a po chwili dodał ciszej: — Ale nie wygląda. Wyblakły ten jego garnitur. Zawołać panią Nette?
Dziewczyna pokręciła głową i czując wielkie zadowolenie z tego, co zaraz miała zrobić, powiedziała:
— Ja sama go przyjmę. No, przygoń go tu, Alfredzie!
Lokaj powstrzymał wywrócenie oczami, odwrócił się na pięcie swoich lakierków i poszedł do ciemnego przedpokoju, szpecąc sam do siebie z oburzeniem:
— Przecież nie wyglądam jak Gough!* Jestem o wiele młodszy.
Krople deszczu uderzały o szyby w żółtej taksówce, a w radio — o ironio — śpiewała o niej małą Vanessa Paradis**. Na niebie pojawiła się szarówka. Kamyczki pod ciężkimi kołami samochodu podskakiwały i obijały się o drzwi od strony postawnego mężczyzny ściśniętego pomiędzy swoją czarną aktówką a zakupami, które postanowił zrobić taksówkarz kilka godzin wcześniej. Mężczyzna czuł zapach deszczu, a pojedyncze krople wpadały przez uchylone okno na jego rzymski nos. Próbował je zasunąć, jednak okazało się to żmudną pracą — szyba opuściła się i musiałem na stałe ją tak przymocować, oznajmił taksówkarz, widząc jego zmagania. Tamten pokiwał tylko głową i wbił spojrzenie lodowato-niebieskich oczu w widok jaki za sobą mijali; zabudowania poznikały, jechali teraz przez wielkie, żółte i zielone pola. Dalej, nad horyzontem rozciągał się ciemny las. Obrali właśnie drogę wyjazdową z Harpswell w hrabstwie Cumberland.
Półgodziny zajął im dojazd z Pennellville na obrzeża miasta, daleko za gęstym, ciemnym lasem, do wielkiej i strzeżonej willi państwa Griffithsów. Taksówkarz z piskiem opon zahamował przed zrobioną z marmuru fontanną przedstawiającą aniołki i nerwowo spojrzał w lusterko, aby upewnić się czy ci dwaj mili panowie, którzy zatrzymali go do sprawdzenia dokumentów, czasem tego nie widzieli. Mężczyzna siedzący na tylnym siedzeniu wyjął zza marynarki portfel i zapłacił należne pieniądze, po czym załapał za aktówkę i opuścił żółtą taksówkę i jej właściciela o bujnym wąsie.
Rozejrzał się dookoła, lekko przygarbiony i z nietęgą miną, jednak uznawszy, że jednym butem stoi w kałuży, szybko ruszył w stronę drzwi wejściowych, nie poświęcając dłuższej chwili widokowi na piękny ogród pełen kwiatów i przyjrzeniu się bliżej nienagannej zieleni pani Griffiths. Szybko, bo wskakując po dwa stopnie na białych schodach prowadzących na ganek, znalazł się pod zadaszeniem i rzucając okiem na ledwo działający zegarek na swojej dużej dłoni, chciał zapukać do drzwi, jednak został uprzedzony przez niskiego mężczyznę około siedemdziesiątki ubranego we frak, który otworzył drzwi, gdy tylko jego dłoń ich dotknęła.
Archibald zmierzył go spojrzeniem, a jego usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Dostał wcześniej informację od ochroniarzy, że pod willę zajechał w taksówce mężczyzna w wyblakłym garniturze i oczach jak u psychopaty i zdążył powiedzieć o tym pannie Griffiths, która rozradowana kazała wprowadzić gościa. Mężczyzna uśmiechnął się do niego nieśmiało i powiedział jaki jest cel jego wizyty. Archibald rzucił mu kpiące spojrzenie i krzywo się wyszczerzył, ukazując swoje sztuczne zęby.
— Proszę za mną. — Przepuścił go w drzwiach i pokazał, w którą stronę ma się kierować.
Mężczyzna rozejrzał się po przedpokoju, próbując zorientować się gdzie, co się znajduje w tym wielkim domu; po prawo kuchnia i jadalnia w stylu lat pięćdziesiątych, po lewo wielki salon z widokiem na ogródek, któremu nie okazał większej uwagi, a na przeciwko kręte schody ze złota poręczą. Lokaj skierował go do salonu, gdzie na dużej, białej kanapie czekała na niego młoda kobieta o jasnej cerze i, musiał przyznać, ślicznych, dużych ustach, które wymalowane były szkarłatną szminką. Nie widział jej oczu, bo na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. Ukłonił się zakłopotany i bąknął ciche dzień dobry, po czym ze strachem stwierdził, że cieknie z niego woda prosto na czystą podłogę. Archibald bezgłośnie zwrócił się do kobiety, a z jego ust wyczytała: nie wygląda za dobrze, odpadnie w przedbiegach, a potem już nagłos przedstawił go:
— Pan Winston Ferry. Chętny na stanowisko pani ochroniarza, panienko.
Następnie, stojąc za nim, znów wykonał kilka gestów, sugerujących, że mężczyzna nowym ochroniarzem na pewno nie zostanie i dodał:
— Pójdę zaparzyć herbaty.
Marjorie specjalnie dla nowego kandydata posmarowała usta szminką i nałożyła — w ciemnym pomieszczeniu, pod wieczór — okulary przeciwsłoneczne. Traktowała to jak grę aktorską, lubiła to. I wiedziała, że tego dnia i tak nie zatrudnią żadnego ochroniarza, a na pewno nie tego, bo zupełnie nie wpasowałby się w gust jej matki. Dlatego mogła wyjść przed mężczyzną na kompletną głuptaskę. A zresztą, sama się za taką uważała.
— Proszę usiąść. — Wskazała na fotel. — Jaką lubi pan herbatę?
Winston odłożył aktówkę na podłogę i usiadł wygodnie w miękkim fotelu, ukradkowo spoglądając na Marjorie. Zauważyła, że nie czuje się komfortowo.
Spalony!
— Mocną. — Złożył ręce razem, potem znów rozłączył i dodał: — Ale to bez różnicy, w sumie.
Panna Griffiths uśmiechnęła się delikatnie i w myślach zakpiła z jego braku odwagi.
— W takim razie ma pan szczęście. Alfred robi tylko taką. Całe szczęście, gdy są goście to nie szaleje z cukrem, tylko zostawia do wyboru czy słodzi pan, czy nie. W normalne dni nie dosyć, że mocna i nie do wypicia, to jeszcze z pięć łyżeczek słodzi. Stołowych chyba.
Winston parsknął cicho i uśmiechnął się miło, ale gdy tylko jego spojrzenie napotkało wzrok Marjorie, szybko interesująca dla niego wydała się porcelanowa cukiernica ze wzorem różyczek.
Zapadła cisza.
— Z jakiej jest pan firmy?
— Nie powinna pani sprawdzić wcześniej?
— Nie wiem. — Marjorie wzruszyła ramionami. — Najpierw chciałam wiedzieć czy jest pan miły. A jest.
— Dziękuję.
Winston był wyraźnie zakłopotany, jednak na jego bladej twarzy pojawił się uśmiech.
— To z jakiej?
— Z żadnej, tak szczerze.
— Serio?
Znów cisza.
— Co pan trzyma w tej aktówce?
— Dokumenty.
— Taka aktówka do kilku papierów?
— Przepraszam, nie miałem innej.
Mężczyzna spojrzał skruszony na pannę Griffiths i ujrzawszy na jej twarzy głupawy uśmieszek, zrezygnowany pokręcił głową, wiedząc już, że dziewczyna nie traktuje go poważnie. Z początku przez stres nie zauważył jak głupie było noszenie okularów przeciwsłonecznych w domu, teraz wytrzeszczył na nią oczy i potarł spocone dłonie o materiał spodni.
— Dlaczego nosi pani okulary w domu? — zapytał niepewnie.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszyła ramionami i ze śmiechem odłożyła je na stolik. — A pan dlaczego chce tę posadę?
Winston przyjrzał się teraz uważniej Marjorie i uznał, że jest naprawdę śliczna; ładnie zarysowane kości policzkowe, niebieskie oczy, ale jednak w trochę innym odcieniu niż jego, brwi może trochę zbyt ciemne, ale na pierwszy rzut oka nie przeszkadzało mu to, delikatnie zadarty nos i pełne usta. Powtórzył sobie kilka razy w myślach, że to tylko bogata dziewczyna i że wcale nie musi się stresować, bo go nie zabije.
— Ponieważ nie mam nic do stracenia. Ostatnio również tak się złożyło, że taki zawód będzie dla mnie raczej najlepszy, proszę pani — odparł Winston. — Jestem gotowy na takie poświęcenie. Ale proszę sobie nie myśleć, proszę pani, że jestem jakimś amatorem mocnych wrażeń.
— Nic bardziej mylnego — odpowiedziała Marjorie. — Ale proszę nie mówić do mnie „proszę pani”, to naprawdę... To pasuje do mojej matki. Jestem Marjorie.
— Winston.
Wyciągnęła do niego kościstą dłoń, którą on pośpiesznie uścisnął i w tym samym momencie do salonu wszedł Archibald w ręku trzymając tackę z filiżankami z ciepłą herbatą. Skinął na pannę Griffiths i pana Ferry'ego, po czym posłał porozumiewawcze spojrzenie dziewczynie — I co? — a w odpowiedzi dostał machnięcie ręką i kiwnięcie głową.
Lokaj postawił tackę na stół i zdjął z niej porcelanę. Widać było na jego pomarszczonej twarzy, że nie mógł się powstrzymać, dlatego powiedział:
— Słyszałem z kuchni pani uwagę, panienko Marjorie, dlatego tym razem przyłożyłem się do herbaty. Myślę, że powinna być idealna. — A potem zbliżył się do Marjorie i wyszeptał jej na ucho: — Jeszcze tak mocniej herbaty nie piłaś, panienko.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zbyła jak najszybciej Archibalda.
Między dziewczyną a Winstonem znów zapadła cisza. Marjorie przyglądała się uważnie mężczyźnie i niechętnie przyznała w duchu, że był niezwykle uroczy z tą swoją niezgrabnością i przestraszonym spojrzeniem niebieskich oczu. Na pewno jest ode mnie starszy, myślała, i to o jakieś dziesięć lat. I nie wiele mijało się to z prawdą, ponieważ Winston Ferry, niegdyś policjant, o lodowatych oczach, nienagannej fryzurze i wąskich wargach, w tym roku, grudniu dokładniej, skończyć miał trzydzieści lat.
W tym samym czasie złapali za filiżanki i upili herbaty. W tym samym czasie również odłożyli je na stolik rocaille'owy i uśmiechnęli się do siebie. Winston pomyślał sobie, że gdyby ostatecznie dostał pracę w willi Griffithsów, to na pewno nie byłby źle traktowany. Zniósłby nawet kaprysy młodej panienki i jej matki, po której, choć jej nie znał, nie spodziewał się niczego miłego i zaskakującego. Za to z Marjorie mógłby wytrzymać, o tak, była dosyć śmieszna z tą swoją mową i pomysłem z okularami. Zresztą, nawet gdyby Antoinette Griffiths okazała się potworem, to Marjorie była już dorosła i mogła wyprowadzić się z tego domu, a Winston wraz z nią.
Willa podobała się Ferry'emu, choć trochę przerażały go barwy i niektóre wzory, które podchodziły pod tandetę, jednak szybko przypomniał sobie, że zapewne urządzała to pani Griffiths i wszystko stało się dla niego zupełnie zrozumiałe. Kobiety posiadają w końcu zupełnie inny gust niż mężczyźni; to co dla niego brzydkie, dla niej może być dziełem sztuki. Winston to rozumiał i było mu nawet obojętne to gdzie będzie mieszkał, tylko żeby w jego pokoju nie pojawiły się różowe pastele.
— Powinnam teraz powiedzieć coś o twoich papierach, Winston, ale tak naprawdę to się na tym nie znam i znać nie chcę; wolę pozostać ignorantką w tej sprawie. Jedyne co mogę powiedzieć bez mojej matki u boku to, to że nasz lokaj w rzeczywistości jest bardzo miły, a ja jestem może trochę dziwna, ale również bardzo miła. I nie noszę okularów w domu. A ty jesteś chyba trochę zbyt nieśmiały na ochroniarza.
Winston podniósł na nią wzrok i krzywo się uśmiechnął.
— Ja też po prostu jestem bardzo miły — oznajmił, a potem dodał: — Byłem kiedyś policjantem, ale ostatecznie sprawy wyższe zmusiły mnie do odejścia.
— Nie wątpię w to, że były wyższe.
— Wiem. — Skinął głową. — Miałem... I tak nie dostanę tej pracy, prawda? Miałem problemy z alkoholem.
Marjorie spojrzała przez chwilę na niego po części nie dowierzając, a po części czując podziw. Ona nigdy by się nie przyznała do takiej porażki! Pan Ferry nie był może jakoś szczególnie umięśniony, nie podejrzewała go również o skłonności do milczenia, ale po tej rozmowie doświadczyła przeczucia, że może być on porządnym mężczyzną. I mamie też by się spodobał, tylko bez żadnego wspominania o jego problemach!
Obydwoje usłyszeli kobiecy głos dobiegający z góry. Pani Antoinette Griffiths zauważyła przybycie do domu gościa i niezbyt zadowolona zeszła do salonu, mijając Archibalda czekającego na każde jej skinięcie.
— Och. Dzień dobry — powiedziała z zaskoczeniem na widok Winstona.
— Dobry wieczór. — Mężczyzna podniósł się z fotela i uścisnął dłoń wysokiej kobiecie o bezuczuciowej twarzy i tych samych kościach policzkowych, co Marjorie. — Nazywam się Winston Ferry i przyszedłem tu w sprawie rozmowy o pracę, jednak mam wrażenie...
— Niech się panu przyjrzę.
Winston pośpiesznie zamilkł i utkwił wzrok w oknie z widokiem na fontannę, aby nie patrzeć w oczy kobiety w czerni. Na zewnątrz nie padało już, jednak chmury ciągle unosiły się nad posiadłością Griffithsów zwiastując kolejne opady. Antoinette w tym samym czasie uważnie przypatrzyła się Winstonowi i uśmiechnęła, jednak nawet bez cienia wesołości. Dosięgała mu do brody, ale czuł się przy niej malutki.
— Może zostać — powiedziała do córki. — Kim pan był wcześniej?
Dopiero po chwili Winston zorientował się, że pani Griffiths mówi do niego.
— Policjantem.
— Świetnie. Mieszka pan daleko?
— Nie.
— Jeszcze lepiej. Archibald, każ komuś jechać z Winstonem po jego rzeczy. Wprowadzasz się, nie cieszysz się?
I odeszła, zostawiając Winstona i Marjorie samych w salonie. Mężczyzna z początku nie mógł uwierzyć, co się właśnie stało, ale po chwili obrócił się w stronę panny Griffiths z rozkojarzonym wyrazem twarzy i powiedział:
— Myślałem, że ma na imię Alfred.
_________________
* Michael Gough — brytyjski aktor. Najbardziej znany z roli Alfreda Pennywortha z serii filmów o Batmanie.
** Vanessa Paradis — francuska piosenkarka. Piosenka użyta w tekście: Joe le taxi.
Witam wszystkich, jestem Kjergen. Kłaniam się. Przychodzę do Was z przesłaniem, które brzmi: jeśli byłeś tu, to skomentuj se, bo to bardzo miłe będzie. A jeśli chodzi o powody z jakich Nette zatrudnia Winstona, to będą wyjaśnione później. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, to proszę zaglądać do zakładek (tej Kjergen nie polecam).
Jestem pierwsza! :)
OdpowiedzUsuńLubię być pierwsza.
Ale do rzeczy. Jakoś nigdy nie umiałam przekonywać się do historii osadzonych w przeszłości, szczególnie jak chodzi o jakieś bogate rodziny, mające ten swój styl życia i bycia. Taka arystokracja. Jakoś mnie te klimaty nie nęcą. Ale o dziwo rozdział u Ciebie pochłonęłam, pomimo mojego zmęczenia po ośmiogodzinnej zmianie w pracy (dziś jakaś istna mordownia). Byłam w stanie się skupić na treści i już wiem, że Twoje opowiadanie będę śledzić na bieżąco (w miarę moich możliwości). Imion szybko nie zapamiętam, obce mi zupełnie i łatwo będę je mylić. xD Dlatego napiszę tak: Córkę lubię, matka taka chłodna się wydaje, ułożona, ale jakaś mało uczuciowa. Lokaja zdecydowanie bardzo polubię, oj bardzo, wydaje mi się w tej chwili najsympatyczniejszą postacią, a ten... Ferry? Hm. Chyba też nic do niego nie mam. Na razie. :D Ciekawa jestem, czy będzie miał jakiś fajny charakter, był policjantem, może pokaże pazura, czy coś? ;)
Życzę ci mnóstwa weny i wytrwałości!
Pozdrawiam serdecznie! :)
to zabawne, bo ja nigdy nie potrafiłam napisać niczego, co rozgrywa się w obecnych czasach. Komórki i komputery mnie przerażają.
UsuńTak, ja również uważam lokaja za najsympatyczniejszego. XD
Dziękuję za wpadnięcie. Strzałka. ♥
Druga! :D
OdpowiedzUsuńWynik nienajgorszy, zawsze na podium.:) Ok, koniec tej dziecinady...
Powiedz mi czy tylko mój telefon ma z tym problem, czy nie działa na Twoim blogu wersja mobilna. Próbowałam przeczytać Twój rozdział na telefonie, niestety bez sukcesu:/.
Poszukiwałam jakiegoś romansu, gdyż ja po prostu KOCHAM takie utwory i w którymś z katalogów natrafiłam na Twoje opowiadanie.
Masz świetny styl pisania, choć nie należy on do najprostszych. Dzięki temu opowiadanie nie sprawia wrażenia pisanego przez małolatę. Nie będę oceniać fabuły po jednym rozdziale, gdyż z pewnością mnie zaskoczysz (cicho liczę na to). Przejdę więc do szablonu, który ma piękny nagłówek ❤ i poproszę Cię jako człowiek rozgarnięty inaczej byś informowała mnie, gdy pojawi się kolejny rozdział. Link zostaw proszę w zakładce "Spam" na moim blogu: icedaughter.blogspot.com
Dzięki temu będę na bieżąco.
Dużo zapału i wytrwałości życzę, gdyż tego blogerom brakuje.
Nie zapomnij mnie informować!! ;)
Buziak! :*
Wersja mobilna działa, ale skiepściła mi się czcionka po dodaniu z Worda i musiałam całą zrobić na biało. ;__;
UsuńDziękuję pięknie i — nie zapomnę!
Cześć!
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem, od czego zacząć, a trochę tego jest...
Hmm... Może na wstępie zaznaczę, że wpadłam przypadkiem. Ot, tak sobie sprawdzam nowości na Księdze Baśni, licząc na trochę szczęścia i znalezienie czegoś, co by mnie zaciekawiło do granic. Ale mniejsza o to.
Podoba mi się to, że poprawnie zapisujesz dialogi! Naprawdę, przestaję powoli wierzyć w ludzi, bo robią takie babole, że głowa mała. Całe szczęście, u Ciebie z tym jest świetnie. :)
Chciałabym napisać coś więcej o Twoim stylu pisania itd., ale w tak krótkim (mam tu raczej na myśli całokształt, że dopiero jeden rozdział, a nie ilość słów w nim) tekście nie mam punktu odniesienia za bardzo. Nie wiem, czy to za sprawą stylizacji na takie a nie inne czasy, ale ciężko mi było przetrwać pierwszy fragment i początek drugiego. Istna kwintesencja opisowości (przynajmniej na brak umiejętności pisania opisów nie możesz narzekać ;p). Przeczytałam najpierw pseudo-opis w podstronie i szczerze mówiąc, czuję się, jakbym czytała tekst zupełnie innej osoby. Przyciągnął mnie opis, a on też jest napisany jakby inną ręką. To się znów sprowadza do tego, że albo to kwestia stylizacji na te czasy, albo serio masz taki wygórowany, nieco pompatyczny styl pisania. Ciężko stwierdzić z tylko jednego rozdziału.
O bohaterach też za bardzo nie ma się jak wypowiedzieć, dopiero ich poznajemy. Tylko Marjorie (ciekawe imię! plusik za to) strasznie przypomina mi pomieszanie panny Jordan i Daisy z Wielkiego Gatsby'ego. Ciekawa jestem, czy dalej też będę odnosić takie wrażenie.
To by było chyba na tyle w tym momencie. Jak zwykle chciałam napisać coś więcej, ale zapomniałam co. ;___;
Jeszcze nieśmiało Ci zaproponuję, abyś zmieniła kolor czcionki, bo taki czysty biały na ciemnej zieleni jest niczym na czarnym tle — bardzo się wyróżnia i mocno razi w oczy. Zmiana czcionki (tu właściwie tylko koloru) jest takim elementem, który możesz zmienić sama bez konieczności pytania szabloniarki. A jestem pewna, że niejeden czytelnik Ci za to podziękuje. :) Ja osobiście musiałam zaznaczyć tekst, aby czytać, bo normalnie nie dawałam rady (ach, ta okropna wada wzroku). Myślę, że warto nad tym pomyśleć. :)
Dodam się do obserwatorów, postaram się być na bieżąco. Naprawdę liczę na to, że to opowiadanie będzie tym, czym chciałabym, aby było.
Pozdrawiam i życzę weny, a przede wszystkim motywacji i grona wiernych czytelników. I jeszcze raz motywacji, żeby głodni czytelnicy mieli co jeść (czytaj: czytać). ;p
Koneko
PS. W wolnej chwili zapraszam do siebie. Co prawda oba te moje twory, których linki zaraz tu zostawię, są z nazwy fanfictions, ale elementem fanficowskim są jedynie wypożyczone imiona, nazwiska i wygląd postaci. Może któreś Cię zaciekawi, zwłaszcza, że pierwsze piszę od nowa i ma dopiero 3 rozdziały, a z drugim dopiero startuję.
ANGEL (klik) | Treat you better (klik)
Kompletnie nie ma to nic związanego ze stylizacją na czasy. Tekst wydaje się taki, niestety, właśnie za sprawą chęci pokazania wyglądu domu Griffithsów. Następny rozdział już taki nie jest, bo sama wiem, ze pompatyczność to nie moja działka. Piszę zupełnie inaczej, luźniej i trochę komicznie, a to jest jedynie próba, żeby tak właśnie nie pisać. Jest to trochę próba pisania opisów w stylu Colleen McCullough, bo inaczej nie potrafiłam dobrze napisać o willi. ;___;
UsuńDziękuję za rady i uwagi, długi komentarz i zaproszenie do siebie, chętnie zajrzę. ♥
Właśnie tak mi styl z rozdziału nie współgrał z innymi tekstami na tym blogu, stąd wspominka o tym. W takim razie czekam na kolejną część, żebym mogła poznać ten bardziej Twój styl pisania. :) Ulżyło mi, bo chociaż tu do opisów pasuje, na dłuższą metę chyba bym nie dała rady czytać. Także pisz szybciutko kolejny. :D
Usuńczy ten styl będzie to nie wiem, bo to opko posiada jednak zupełnie inną tematykę i raczej nie zajdziemy w humor. raczej więcej nie pójdziemy w trudną opisowość, bo dokładny opis mamy za sobą. oby było dobrze. :D
UsuńPodoba mi się! ;) Nie wiem, co prawda, czego będzie dalej dotyczyła ta historia, ale spodobało mi się to, jak piszesz i jak prowadziłaś ten prolog. Podoba mi się też to, że te bogaczki wcale nie sprawiają wrażenia takich tępo w sobie zapatrzonych dziuni a są sympatyczne. Rozśmieszyła mnie ta scena z okularami i mocną herbatą. Czuć było, że stroją sobie trochę żarty z tego kandydata na ochroniarza, co dodało fajnego klimatu temu prologowi.
OdpowiedzUsuńDziwi mnie tylko, że mężczyzna tak po prostu przyznał, że miał kiedyś problem z alkoholem. I to dziewczynie młodszej o 10 lat, która wyraźnie robiła sobie z niego żarty. I powtarzanie słowa „pastelowe” trochę działało mi na nerwy. Bo nie wiem, czy nadużywałaś go świadomie i w jakimś celu, czy tak po prostu.
Bardzo mi się podobało;) Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny ;*
A w wolnej chwili zapraszam do siebie: sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Cóż, Winston tak czy siak ma to w papierach, więc mógł mówić. Zatrudniają go na ochroniarza, muszą wiedzieć w sumie wszystko. A jeśli chodzi o pastele, to aż policzyłam ile ich jest i wychodzi, że cztery razy pojawiło się w rozdziale. Fajnie by było, bo to niby mało, ale aż trzy w jednym akapicie, więc dziękuję za zwrócenie uwagi!
UsuńDziękuję ślicznie!