Testament pana Griffithsa z roku 1991 został przez wszystkich w rodzinie Marjorie bardzo dobrze przyjęty — jej matka i ona dziedziczyły po zmarłym mężu i ojcu wszystko, co po sobie zostawił. Jego wielkie domy w Maine, wozy, pieniądze, pracowników, firmę i bibeloty. Pozostali członkowie rodziny, prócz ukochanego brata i jego syna, nie dostali nawet krótkiego pożegnania.
Teraz życie Marjorie jest we władzy matki, która postanawia powiększyć majątek rodzinny i zaaranżować małżeństwo córki z — dziedziczącym po ojcu firmę — Harrym Shawem. Małżeństwu temu jednak protestują swoim niemym krzykiem dosłownie wszyscy: sama Marjorie, niedawno poznany taksówkarz, przyjaciółka dziewczyny, chytry Ambrose Groom, chciwe kuzynostwo i prywatny ochroniarz — Winston.
W dodatku ktoś przejrzał stare papiery i niektóre skrywane rzeczy mogą wyjść na jaw, tym samym zagrażając życiu Marjorie.
Opko jest próbne, nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem ani z oryginalnością. Próbne, bo uznałam, że nie potrafię zarzucać niczym innym jak psychologią, komizmem, i dramatem (czasem rzucałam takimi niedopowiedzeniem i przemyśleniem, że szok; moja pseudo-mądrość). Moje postacie zawsze miały skomplikowane i porządne charaktery, to muszę przyznać, ale z akcją kulawo mi w tym szło. Dlatego postanowiłam napisać coś, gdzie będą i dobre postacie i będzie jakaś tajemnica, żeby coś się działo (w poprzednich pracach, tych supi, miałam zawsze zacięcie wtedy, kiedy akcja się rozkręcała, bo czułam, że nie chcę wychodzić z tego co miałam — przyjemnego nic nierobienia). Jedyną obawą jaką przed tym mam są postacie. Boję się, że coś mi nie pójdzie nie w głównych, a w tle. Bo jak na razie jedna moja postać zupełnie nie ma charakteru, a dopiero go sobie tworzy. A kompletnie nie mam pomysłu jaki on mógłby być. Poznajemy się dopiero. W sumie to mam tak nie tylko z nim, a jeszcze Rose — przyjaciółką Marjorie. Ale z nią pójdzie łatwiej, bo wezmę z autopsji własnych ziomów. *uwaga, ciekawostka z życia autora zawarta w zdaniu* Dlatego pewnie będzie pewnie niezbyt zjadliwa, ale może poproszę samą siebie o litość. Zresztą, nawet główna bohaterka zjadliwą miała nie być.
Wiem, że z tego, co tu napisałam za dużo nie wychodzi, a jedynie jakiś bałagan. Ale inaczej nie potrafię. Kjergen to bałagan.
Nie, w sumie to postacie mogą być beznadziejne.
Nie, w sumie to postacie mogą być beznadziejne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz