Pierwszy dzień Winstona w nowej pracy nie wyglądał dokładnie tak, jak chciał.
Z samego rana Antoinette Griffiths zabrała go na rozmowę o jego prywatnym życiu i zaznaczała pięć razy, że Winston musi je porzucić. Stojąc na baczność przed jej osobą, miał ochotę odpyskować i powiedzieć, że świetnie zdaje sobie z tego sprawę, bo jest odpowiedzialnym człowiekiem. Oburzenie rosło, jednak nie zwrócił pani Griffiths uwagi, a na bladej twarzy pana Ferry'ego gościł delikatny półuśmiech. Irytowała go ta kobieta i choć starał się nie oceniać Antoinette pochopnie, musiał przyznać, że jej ton mówienia, wyraz twarzy — zupełnie obojętny — chód, nerwowe poprawianie idealnie ułożonych, platynowo-blond włosów i traktowanie jego w osoby, doprowadzały go do szału.
Mówiła mu o jego matce i zasugerowała delikatnie, że musi być naprawdę wyrodną kobietą skoro pozwala synowi na taki zawód. Winston jednak zachował zimną krew i spytał czy może już się oddalić. Uznał, że i tak nie ma żadnego zajęcia — Marjorie spała, a zegarek wybił godzinę ósmą, czyli porę, kiedy ogrodnik Tom zachodził do willi po skończonej pracy. Mieszkał w domku służbowym i zjawiał się w kuchni, gdzie krzątały się dwie kucharki, pani Smith i jej młodsza pomocnica, panna Teller, tylko raz w miesiącu. Siadał wtedy przy blacie kuchennym i opowiadał czego to ostatnio zażyczyła sobie wymyślna osoba pani Griffiths. Raz było to zamówienie goździków liczących kilka tysięcy, jednak pani domu szybko się rozmyśliła i Tom sam musiał zagospodarować taką ilością kwiatów. Kiedy indziej przekazała mu swoją zachciankę dotyczącą udekorowania białej altanki pnączami i różami. Ostatecznie dzień później musiał wszystko zdejmować na rzecz przemalowania starego drewna, co następnie odwołała w połowie pracy Marjorie, twierdząc, że matka się nie zna. Jeszcze innego dnia prawie zszedł na zawał przez nieoficjalną informację o zburzeniu domu służbowego i powiększeniu ogrodu.
Tym razem, siadając na drewnianym krzesełku, zupełnie nie pasującym do wystroju kuchni, zaczął mówić:
— Wiedziałyście, moje panie, co się ostatnio porobiło?
Pani Smith nawet na niego nie spojrzała i zajęta obowiązkami, pozwoliła sobie tylko na poprawienie opadających na czoło mysich włosów. Pracowała u państwa Griffiths od urodzenia Marjorie, dlatego traktowano ją, tuż po Archibaldzie, jako najbardziej zaufanego pracownika willi. Gotowała najlepsze żeberka w sosie miodowym w całym Maine, jak kiedyś powiedziała Antoinette na jednym z przyjęć wydanych z okazji urodzin pana Griffithsa. Jej pomocnica, panna Teller, była najmłodszą pracownicą i zarazem osobą, na którą prawie nie zwracało się uwagi. Jej osoba nie istniała dla Archibalda, który zwykle wydawał polecenia, a tym bardziej dla Antoinette i Marjorie.
— Nic. Zupełnie nic właśnie! — pisnęła panna Teller i odłożyła ścierkę w niebieską kratkę na blat.
— W takim razie nie wiem, co ty robisz, Melanio. Przecież właśnie ty masz najlepszy podsłuch, bo przebywasz w sercu tego domu!
Pani Smith wywróciła szarymi oczami i powiedziała nadal na nich nie patrząc:
— Zapewne nasza droga Melania pracuje, co ty również powinieneś robić, chłopcze. I pozwolę sobie zaznaczyć, że chyba każdy już wie o tym, że od wczoraj mamy nowego pracownika...
— Otóż, nie tylko! — Wyrzucił duże, lekko przybrudzone ręce w górę. — Ta stara wiedźma od tygodnia namawia młodą wiedźmę do zamążpójścia! Podobno zaaranżowała jej małżeństwo z jakimś bogatym księciem z bajki! Tym anglikiem takim... takim wychudzonym chłopiną! Wiesz, którym, Melanio. Ale ta młodsza wredota go nie chce. Jest tak głupia, że nawet nie potrafi wyobrazić sobie jego majątku. Wiesz ile mieliby razem pieniędzy?! Miliardy!
— Naprawdę?!
Rozmowa panny Teller i ogrodnika Toma trwałaby pewnie w najlepsze, gdyby nie nagłe dojrzenie postaci Winstona Ferry'ego. W kuchni panował półmrok, ponieważ pastelowo-różowe zasłonki zostały zaciągnięte specjalnie przez panią Smith, aby wschodzące słońce, dwie godziny temu, nie przeszkadzało jej w porządkach. Po siódmej, chmury jednak pojawiły się na niebie i przysłoniły słoneczny blask, dlatego z początku nie zauważyli ubranego w czarny garnitur i białą koszulę, Winstona.
— To tak samo zacofane jak twoja osoba, Tomie. Proszę, wracaj już do pracy — syknęła gniewnie pani Smith.
— Ale ja już ją skończyłem!
— Dzień dobry. — Winston skinął głową. — Chciałem tylko zapytać: o której zwykle wstaje panienka Marjorie?
Ochroniarz bardzo dobrze słyszał rozmowę. Na jego twarzy malował się delikatny uśmieszek; nie będzie musiał mieszkać z tą czepliwą babą, słuchać jej niemiłych uwag na temat swojej matki i patrzeć jak marszczy swój mały, zadarty nos. Winston czuł się wyśmienicie z tego powodu, choć znał panią Griffiths dopiero jeden i w dodatku niecały, dzień. Wokół tej kobiety panowała okropna atmosfera i nawet nie próbowała udawać, że jest zupełnie inną osobą.
Tom odchylił się na stołku i obrzucił go uważnym spojrzeniem, nie ukrywając rozbawienia na twarzy.
— Nasza księżniczka zjawia się na dole, wśród swych uniżonych sług, dopiero po dziewiątej lub dziesiątej. Zależy od jej kaprysu.
Winston skinął głową i nie zwracając uwagi na uszczypliwe słowa ogrodnika, opuścił kuchnię. Odprowadziły go uważne spojrzenia całej trójki. Pani Smith zachowała niezadowoloną minę i ściągnęła brwi w przeciwieństwie do Melanii Teller, która szeroko otwartymi brązowymi oczyma spoglądała na sylwetkę pana Ferry'ego.
— Ile ty masz lat, co, Melanio? — zagadnął Tom, nie odrywając spojrzenia od nowego pracownika.
— Dwadzieścia dwa — odparła szeptem zauroczona widokiem Winstona.
— Taka duża, a gapi się jak cielę na malowane wrota. Przecież on nawet ładny nie jest.
Pokój Winstona znajdował się na drugim piętrze willi, dwa pomieszczenia dalej od sypialni Marjorie. Wyróżniało go to od lokaja Archibalda mieszkającego razem z panią Griffiths na pierwszym piętrze wystrojonym dodatkami w barwach pasteli. Winston miał o tyle lepiej, że drugie piętro zostało wyszykowane w stylu klasycyzmu, tak samo jak jego pokój. Podobało mu się tu bardziej, choć zdawało się, przez ciemny dywan, drewno, kolor tapety na ścianie i ramy okienne, że w pomieszczeniu jest o wiele ciemniej.
Gdy poprzedniego dnia miał okazję wejść do nowej sypialni, nie rozpakował się, a jedynie odłożył ciuchy z czarnej, małej walizki na stary sekretarzyk pamiętający zapewne jeszcze czasy młodości rodziców pana Griffithsa i zmęczony wrażeniami, zaraz po kolacji, zasnął jeszcze przed godziną dziewiątą. Napięta atmosfera w willi dopiero wtedy zaczynała się rozluźniać; Antoinette szła do swojej królewsko-pastelowej sypialni, Archibald oglądał telewizję w salonie nie zważając na prośby innych, panna Teller puszczała muzykę w pokoju służby, a Marjorie rozwiązywała krzyżówki w niedbałej pozie tuż obok lokaja. Nawet pani Smith nie zajmowała się wtedy obowiązkami, a rozmawiała, co chwila wybuchając donośnym śmiechem razem z Marjorie. Panna Teller nigdy jednak nie wychodziła poza kuchnię i pokój służbowy, bojąc się spotkać pannę Griffiths lub, co gorsza, panią Griffiths. Widywała je tylko, gdy zjawiały się od czasu do czasu w kuchni i obydwie nie wzbudziły w niej sympati, a strach.
Winston zaraz po opuszczeniu kuchni poszedł na górę do pokoju, najpierw wchodząc po białych, pozłacanych schodach, przeszedł przez pastelowe pierwsze piętro, a następnie po zwykłych ciemnych i drewnianych stopniach wkroczył na piętro drugie, gdzie z pokoju Marjorie słychać było dźwięki muzyki. Genesis*. Obrzucił spojrzeniem drzwi jej sypialni i podrygując w rytm piosenki przekręcił klucz w zamku, by po chwili znaleźć się w środku swojej nowej komnaty. Niczym z bajki, pomyślał i odrzucił stary pęk kluczy na łóżko. Winston mógł bez problemu otwierać drzwi garażu, pokoju służbowego, sypialni i wozu Marjorie, domku ogrodnika Toma i szopy na tyłach willi. Miał klucze do każdego z domowych pomieszczeń, prócz dwóch sypialni — Archibalda i Antoinette.
Na dworze zaczynało powoli się rozjaśniać; zza ciemnych chmur wyjrzały pierwsze promienie słońca, a temperatura wzrosła do sześćdziesięciu ośmiu stopni Fahrenheita. Winston, nie mając nic innego do roboty, przełożył ubrania ze sekretarzyka na łóżko i zaczął je składać na półkę do mahoniowej szafy stojącej przy dużym łóżku. Pierwszy raz w swoim życiu znajdował się w tak wielkim domu, a co dopiero w tak wielkim pokoju, w dodatku należącym do niego. W willi czuł się dziwnie, lekko przytłoczony jej wielkością nie potrafił poruszać się aż tak swobodnie, jednak będąc w nowej sypialni nie odczuwał tego tak bardzo. Poza tym, świetnie mu się w niej spało; nie było ani za chłodno, ani za ciepło, łóżko należało do jednych z najdroższych i najwygodniejszych w mieście.
Zegar wybił godzinę dziewiątą, gdy Winston skończył układać ubrania. Były to głównie koszule z eleganckim kołnierzykiem, marynarki i spodnie od garnituru. Nie ubierał się nigdy wcześniej inaczej, więc bez większych wysiłków potrafił dobrze wyglądać przy pannie Griffiths.
Muzyka w pokoju Marjorie ciągle grała, jednak chwilę po zamknięciu przez Winstona szafy, na korytarzu rozbrzmiał kobiecy, ale wypowiedziany basem, krzyk:
— CZY MOŻESZ ZOSTAWIĆ MNIE W SPOKOJU?!
Bez zwątpienia należał on do Marjorie.
Winston poprawił czarną marynarkę i szybkim krokiem opuścił sypialnię. Na korytarzu nie było jednak nikogo, więc pośpiesznie zszedł schodami na sam dół, do salonu. Z łoskotem wpadł do pomieszczenia i w ostatniej chwili, łapiąc się framugi, zatrzymał się w wejściu. Odetchnął z ulgą, ale na tyle cicho by panie go nie dosłyszały. W salonie zażarcie kłóciły się matka z córką — pierwsza próbowała namówić do czegoś tą drugą, jednak bez żadnych efektów. Winston miał już wyjść niezauważony, ale pani Griffiths dojrzała go i powiedziała:
— O. Świetnie, że jesteś. Powiedz jej, że ma się mnie słuchać i nie kwestionować mojego zdania — ale widząc niezdecydowaną minę Winstona, rozerwanego pomiędzy niezbyt lubianą szefową a jej córką, która patrzyła na niego przygryzając dolną wargę ze zrezygnowaną miną, dodała: — Jeśli ci się uda, może coś z tego będziesz miał.
Wtedy do pomieszczenia wszedł Archibald i minął Winstona tak jakby wcale nie istniał. Zobaczywszy jednak, że atmosfera jest napięta, a usta Antoinette już otwierały się niemo mówiąc Archibaldzie, szybko zawrócił i z klasą uciekł z pomieszczenia.
Winston spojrzał na Marjorie.
— Powinnaś słuchać swojej matki, Marjorie — powiedział, chcąc brzmieć przekonująco. — Cokolwiek mówi, jej słowa są święte.
— Cóż, nie przesadzajmy, mój drogi, ale o właśnie coś takiego mi chodziło — odpowiedziała Antoinette.
Marjorie zacisnęła blade pięści i wydała z siebie przeciągły świst. Następnie bez słowa opuściła pomieszczenie.
— O co chodziło? — zapytał Winston. — Jeśli mogę spytać, oczywiście.
— O jej przyszłego męża. Marjorie wiele rzeczy nie potrafi docenić, tym bardziej mojego poświęcenia. — Usiadła na białej kanapie obłożonej turkusowymi poduszkami. — Jej największym problemem jest to, że go nie kocha. Ale czym to jest w porównaniu do reszty zalet tego małżeństwa. — Zarzuciła nogę na nogę i odgarnęła włosy za ucho. — Archibaldzie, pozwól tutaj z kawą! Słuchaj, chłopcze. Sprawa ma się tak, że Marjorie jest strasznie nieusłuchana w tej sprawie. Dlatego musisz chronić ją przed samą sobą. Rozumiesz?
— Rozumiem.
Winston odszedł do swojego pokoju, nie chcąc przebywać w jednym pomieszczeniu z chytrym i czujnym spojrzeniem Antoinette Griffiths. Zastanowił się przez chwilę czy, aby na pewno małżeństwo dziewczyny mogło być dla niego szczęśliwe, jednak po chwili doszedł do wniosku, że inaczej nie zatrudnili by go na taki krótki okres czasu. Wiedźma! To było dopiero dobre określenie i ochroniarz dziękował Tomowi za podpowiedź.
Przed wejściem do swojej sypialni spojrzał jeszcze na otwarte drzwi do pokoju Marjorie i poszedł do siebie.
*
Pierwszy tydzień pracy Winstona dłużył się prawie każdemu niemiłosiernie; Marjorie musiała oswoić się ze swoim nowym cieniem, nie odstępującym jej na krok, pani Smith doszło więcej pracy z gotowaniem, panna Teller od pierwszego ujrzenia ochroniarza z przejęciem obserwowała każdy jego ruch i bez przerwy martwiła się swoim wyglądem, dla Antoinette nie oznaczało to zbyt wielkich zmian, jednak przez cały czas unikała pana Ferry'ego jeszcze skuteczniej niż innych. Za to dla lokaja Archibalda nie zmieniło się nic. Życie płynęło mu tak samo wolno, a jedyne czym przejął się przez ten czas był wybuch pożaru w porcie lotniczym Düsseldorf**.
Trzynasty kwietnia należał do jednych z milszych dni w miesiącu w trakcie, których panie Griffiths nie wchodziły sobie w drogę. Antoinette zwykle była zajęta swoją powracającą karierą projektantki wnętrz i interesami z państwem Shaw — rodziną Harry'ego Shawa, przyszłego męża jej córki. Panna Griffiths w takie dni wychodziła na miasto lub spędzała czas z Archibaldem.
Tym razem jednak lokaja nie było. Marjorie ubrana w zieloną, prostą sukienkę wkroczyła powolnym krokiem do salonu, gdzie herbatę owocową pił Winston. Długie, złote włosy opadły na jej obnażone ramiona, a na twarzy gościł nieodgadniony grymas. Oparła się chudymi rękoma o oparcie białej kanapy i odwrócona plecami do Winstona, zapytała:
— Jak minął ci pierwszy tydzień?
Bał się spojrzeć na jej olśniewającą osobę.
— Całkiem nieprzyjemnie — stwierdził i uśmiechnął się krzywo. — Pani Griffiths, w sensie, twoja matka, ciągle mnie albo unika, albo mówi coś niemiłego; Archibald naprawdę robi za mocną, nawet jak na moje standardy, herbatę, a kucharki chyba mnie nie lubią.
— Cóż, zawsze mogło być gorzej. Alfred mógł cię otruć. Nie mówię, że często to robi, gdy ktoś mu nie podpasuje, ale pojawia się taka możliwość. Nie wychowaliśmy go zbyt dobrze jak na lokaja. — Odwróciła wzrok w stronę okna, słysząc silnik samochodowy. — A jak podoba ci się pokój, Winstonie?
Nienaturalnie wygięła się, aby rozpoznać auto i jego właściciela. Widząc znajomą męska sylwetkę, zrezygnowana westchnęła i przymknęła na chwile oczy, marszcząc ciemne brwi.
— Całkiem ładny. Ale chyba nie będziemy rozmawiać o moim pokoju, prawda, Marjorie? — Upił łyk herbaty.
— Bo to empire***. I nie. Nie będziemy już wcale rozmawiać — ucięła, nie odrywając wzroku od przedpokoju. — Alfredzie, mamy gościa! Udaj przynajmniej, że coś robisz, dobrze?
— Jak zawsze, panienko Marjorie. — Zajrzał do salonu, aby tylko to powiedzieć, a potem zniknął.
Winston spojrzał na dziewczynę, chcąc usilnie dowiedzieć się, kim jest ich gość. Marjorie bez cienia radości również na niego popatrzyła i cicho powiedziała:
— To Ambrose Groom. Kimkolwiek dla nas jest, twierdzimy z Alfredem, że to kochanek mojej matki...
Ochroniarz skinął głową, po czym odstawił porcelanową filiżankę z motywem łabędzia na rocaille'owy stolik i wstał na baczność. Mężczyzna, który musi znosić Antoinette Griffiths bardziej od Archibalda wydawał mu się okropnie interesujący.
_____________________________
* Genesis — brytyjska grupa rockowa, przez krytyków uważana za jeden z fundamentów rocka. W pierwszym okresie swej aktywności reprezentowała nurt rocka progresywnego, później jej twórczość mieściła się w nurcie soft rocka.
** Pożar w porcie lotniczym Düsseldorf — międzynarodowy port lotniczy położony 6 kilometrów na północ od Düsseldorfu. Pożar wybuchł 11 kwietnia 1996 roku, zginęło w nim 17 osób.
*** Empire — odmiana późnego klasycyzmu powstała we Francji w latach 1800-1815, występująca w modzie, architekturze, malarstwie i sztuce użytkowej podczas panowania Napoleona w Europie. Styl wzorował się na sztuce starożytnej Grecji, Rzymu i Egiptu.
hejka naklejka. Ten rozdział jest krótszy niż poprzedni i strasznie szybko się pojawił. Tak normalnie to rozdziały bydom raz na ruski rok, wieta (przewiduję jeden w miesiącu). Może i teraz to wygląda tak, jakby Winston był głównym bohaterem, ale to kłamstwo wielkie i potężne, bo jak każdy powinien się domyślać, to Marjorie jest główną bohaterką (też kłamstwo, bo tu nie ma głównego bohatera; szok, wiem, nawet dla mnie, uświadomiłam to sobie). Mam też nadzieję, że już się tu wszystko poprawiło, bo dokańczałam to dzisiaj z takim „co ty, kurwa, piszesz” i nie wiem jak wyszło. ;___; No i nie ma tak dużo ulubieńca pięknych pań — lokaja Archibalda. ;__________;
WItaj!
OdpowiedzUsuńNa początek zaciekawił mnie opis opowiadania w katalogu a później zwróciłam uwagę na szablon.
Niby nie szata zdobi człowieka, ale jednak coś w tym jest.
Przeczytałam i dosłownie wciągnęłam nosem.
Naprawdę zaimponowałaś mi.
Masz styl i wspaniałe opisy.
Dodatkowo umiesz pokazać sporo ciekawostek historycznych z czego jak widzę niektóre są bazowane na faktach.
Dużym plusem są orginalne imiona i nazwiska jak w przypadku Ambrose, Winston... mogłabym jeszcze wiele wymieniać.
Z przyjemnością jeszcze tu zajrzę gdyż otworzyłaś mi oczy na inną historię.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny.
[www.autorska-strefa.blogspot.com
www.pokochac-lotra.blogspot.com]
Ja również na ten szablon patrzę zauroczona. Zupełnie nie pasuje mi do postaci (chodzi o Lily Collins, bo Sam jednak tak), ale kolorystyka mnie urzekła.
UsuńDziękuję za wszystkie komplementy i mam nadzieję, że będziesz kontynuowała „Krwawy pocałunek”, bo chcę właśnie na niego „przypadkiem” wpaść.
Ech, dawno miałam przeczytać rozdział, zawsze staram się być na bieżąco, ale jakoś mi się nie chciało, o co. Nie, to oczywiście nie twoja wina, ja czasem tak mam. :D
OdpowiedzUsuńZmotywował mnie w sumie twój komentarz u mnie. Jakoś głupio się poczułam, że jeszcze nie przeczytałam, chociaż rozdział wisi już od dwóch miesięcy. :<
Swoją drogą, ciągle jakoś mieszają mi się imiona bohaterów. xD Ale rozdział, chociaż nie miał w sobie wiele akcji, to bardzo mi się podobał. Twój styl piania świetie pasuje do tego klimatu opowiadania, bardzo dobrze wszystko opisujesz. :D
Pani Griffiths nie lubię. I nie polubię. Okropna kobieta. Do reszty bohaterów mam na razie neutralny stosunek, poza Winstonem i lokajem. :)
Czekam na kolejny rozdział.
też czasem tak mam, więc jak najbardziej rozumiem.
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa, a panią Griffiths zaczęłam nawet lubić (ewentualnie strasznie źle poszła mi jej kreacja w początku rozdziału 3), mam więc nadzieję, że ty jednak jej nie polubisz. XD Choć może Ambrose będzie tym nielubianym, bo to dupek.
Jeszcze raz dziękuję.